Pyszny i prosty makaron z cukinią

Czas przygotowania: ok. 20 min.

Pyszny i prosty makaron z cukinią

Czas przygotowania: ok. 20 min.

To danie powstało przy okazji czyszczenia lodówki i szafek z resztek produktów, które domagały się już zużycia. Jako poznanianka od pokoleń, nie znoszę niczego marnować i nie dotyczy to tylko jedzenia. Staram się wszystko przetworzyć, oddać, wydać… byle nie wyrzucać. Produkty spożywcze staram się kupować w nie za dużych ilościach, nie otwierać wszystkiego jednocześnie, wstrzymywać się z kupowaniem kolejnych, póki nie zużyję starych, ale… nie zawsze to wychodzi. Dzięki temu jednak powstają dania takie „z niczego”, niesamowite w swej prostocie, a przy tym często zaskakujące wybornym smakiem. Tak było z tą potrawą. Miałam do zużycia pół dużej butelki pulpy pomidorowej, 2 miękkawe cukinie, resztę sosu z papryczek chili oraz kawałek oscypka przywiezionego z Tatr – idealna podstawa do sosu do spaghetti, którego pół paczki leżało w szafie. Niby nic, a jednak. W prostocie siła, co się tu bardzo sprawdziło. Danie wyszło przepyszne, zapisuję, żeby mieć przepis pod ręką. Może ktoś jeszcze skorzysta.
  • 500 g makaronu (ja miałam spaghetti)
  • oliwa
  • cebula
  • 2 cukinie
  • 3 ząbki czosnku
  • ok. 400 ml pulpy pomidorowej
  • sos z chili/ posiekana drobno papryczka chili/ trochę harissy
  • sól, pieprz
  • odrobina syropu klonowego
  • świeże listki oregano
  • kawałek oscypka

Przygotowanie

Wstawiłam garnek z wodą do ugotowania makaronu. W tym czasie posiekałam cebulę i czosnek, pokroiłam cukinię w półplasterki. Na dużą, rozgrzaną patelnię (może być garnek) wlałam oliwę. Gdy była ciepła, wrzuciłam cebulę i dusiłam 3-4 minuty. Dorzuciłam cukinie i dalej dusiłam, od czasu do czasu mieszając. Po 3 minutach dorzuciłam czosnek i jeszcze chwilę wszystko dusiłam. Dodałam pulpę pomidorową z odrobiną wody (żeby wszystko wylać), sos z chili, trochę syropu klonowego, sól i świeżo zmielony pieprz oraz dużo świeżego oregano. Najpierw dusiłam wszystko po pokrywką na małym ogniu, po kilku minutach zdjęłam pokrywkę, żeby sos się zredukował. Na końcu dodałam chochlę wody z gotowania makaronu i ostatecznie wymieszałam sos z ugotowanym makaronem. Podałam z listkami świeżego oregano i startym oscypkiem. Smacznego!
 

Barszcz na boczku wędzonym, żaden postny

Czas przygotowania: ok. 15 min., czas gotowania: ok. 1,5 h

Barszcz na boczku wędzonym, żaden postny

Czas przygotowania: ok. 15 min., czas gotowania: ok. 1,5 h

Ten barszcz to obowiązkowe danie w naszej rodzinie zarówno na Wielkanoc jak i na Boże Narodzenie. Nie jest postny, nie jest na zakwasie, jest gotowany na wywarze z boczkiem wędzonym. I jest pyszny, je go nawet Antek. Przepis dostałam od mojej ukochanej Teściowej chyba zaraz po ślubie i jest, obok przepisu na jabłecznik (także od Niej), najstarszym przepisem w moim starym zeszycie z przepisami, który założyłam lata temu. Już jutro zabieram się i za niego, i za inne dania z żelaznej listy wielkanocnej, bo w czwartek ruszamy w drogę, żeby Święta spędzić w Tatrach. Od lat marzę, żeby zobaczyć kwitnące krokusy w którejś z tatrzańskich dolin, ale nie wiem, czy to się uda. Prognoza pogody nie napawa optymizmem, krokusy mogą być przykryte śniegiem, ale to wszystko jest bez znaczenia, bo w końcu zobaczę Tatry!
  • kawał dobrej jakości boczku wędzonego (50 – 70 dkg)
  • pęczek włoszczyzny
  • 3 – 4 liście laurowe
  • 5 – 8 ziaren ziela angielskiego
  • 8 – 10 buraków
  • cukier trzcinowy
  • kwasek cytrynowy
  • 3 – 4 ząbki czosnku
  • majeranek
  • sól, pieprz

Przygotowanie

Do garnka (3 – 4 litry) nalać zimną wodę. Wrzucić pokrojoną w kawałki włoszczyznę, boczek, liście laurowe i ziele angielskie. Zagotować i gotować około 1 godziny. W międzyczasie obrać buraki, pokroić na mniejsze kawałki, wrzucić do miski i posypać 1 – 2 łyżkami cukru trzcinowego, odstawić. Gdy wywar będzie gotowy, odcedzić go i ponownie doprowadzić do wrzenia. (z warzyw z wywaru robię zawsze klasyczną sałatkę warzywną). Wrzucić do niego buraki z sokiem, który puściły, dorzucić obrane i pokrojone ząbki czosnku, pierwszą porcję soli i pieprzu, kilka ziarenek kwasku cytrynowego i gotować na bardzo małym ogniu około 25 minut. Dodać majeranek i gotować kolejne 10 minut. Po tym czasie spróbować i sprawdzić, czy trzeba dodać jakieś przyprawy. U mnie zawsze brakuje wszystkiego, a doprawienie barszczu jest ogromną sztuką, przynajmniej dla mnie. Żadne inne danie nie jest tak trudne do doprawienia. Muszę się sporo nagimnastykować, żeby wywarzyć wszystkie smaki. Uważajcie z kwaskiem cytrynowym. Trzeba dodawać po kilka kuleczek, bo bardzo łatwo można go zakwasić. Czasami zakwaszam cytryną, ale lepsze efekty smakowe mam jednak z kwaskiem. Daję dużo pieprzu, bo tak lubimy.
 

Placuszki kasztanowe

Czas przygotowania: ok. 10 min. plus czas smażenia

Placuszki kasztanowe

Czas przygotowania: ok. 10 min. plus czas smażenia

Z Nowym Rokiem wracam do Was z przepisem na placuszki kasztanowe, który obiecałam już jakiś czas temu. Miałam zamiar wrzucić go znacznie wcześniej, ale ostatnie dwa miesiące minionego roku nie były dla mnie łaskawe i zupełnie inne sprawy mnie wtedy zajmowały. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, że chcę, żeby jakiś rok się skończył, było mi to zupełnie obce, ale tym razem taka myśl przemknęła mi przez głowę. I tak się stało, 2022 odszedł, z nim kilka mało fajnych zdarzeń, chociaż, na szczęście, tych dobrych było całkiem sporo i jestem za nie ogromnie wdzięczna. Tak czy siak, przyszło nowe, na które spoglądam z nadzieją i optymizmem. Od trzech miesięcy robię kurs dietetyki według Tradycyjnej Medycyny Chińskiej i wiem, że to moja Droga. Uczę się, bo chcę a nie muszę, każdą wolną chwilę staram się wykorzystać, żeby zgłębiać tajniki tej fascynującej, ale trudnej dziedziny. To wszystko jest takie spójne, logiczne i holistyczne w podejściu, jestem zachwycona!
A co do placuszków! Po raz pierwszy jadłam je dzięki Ewie (ewadawidziak.pl), która podała mi przepis, ale go gdzieś zgubiłam. Ten jest wypadkową moich prób i błędów. Placuszki są pyszne, bardzo odżywcze, bo taką moc mają jadalne kasztany. Co ciekawe, smakują tylko mnie, reszta rodziny ich nie tyka, więc pewnie tylko mi są potrzebne i dobrze na mnie wpływają. Możecie sprawdzić w swoich rodzinach, komu będą smakować i służyć.
  • 100 g mąki kasztanowej
  • 150 ml mleka owsianego (w wersji bezglutenowej ryżowego czy migdałowego)
  • ekstrakt waniliowy
  • szczypta soli
  • ½ proszku do pieczenia (najlepiej bio z kamienia winnego)

Przygotowanie

Mąkę kasztanową przesiewam, żeby ją spulchnić, bo jest często mocno zbita. Mieszam z pozostałymi składnikami za pomocą trzepaczki i na chwilę odstawiam. Smażę małe placuszki (duże mogą się rozwalać) do momentu zrumienienia na maśle klarowanym (w wersji wegańskiej można na dowolnym oleju). Lubię je najbardziej z konfiturą z czarnej porzeczki, którą robiłam latem, ale wybierajcie swoje ulubione dodatki.
 

Jabłecznik Pawlaków

Czas przygotowania: ok. 30 min, czas pieczenia: około godziny

Jabłecznik Pawlaków

Czas przygotowania: ok. 30 min, czas pieczenia: około godziny

Jesień rozgościła się już u nas na dobre, więc ze wszystkich świeżych owoców zostały nam tylko jabłka i gruszki. Nie jest to jakiś szalony wybór, ale całkiem wystarczający i można z tego wiele fajnych dań wykombinować. Wiadomo, że od czasu do czasu można kupić coś, co jedzie do nas z daleka, ale osobiście jestem zwolenniczką tego, co rośnie tutaj i nie musi być pryskane mnóstwem środków, żeby przetrwać długą podróż. Poza tym, od lat staram się wspierać lokalnych, małych gospodarzy i to przede wszystkim u nich kupuję owoce ich ciężkiej pracy w sezonie. Po prostu, lubię i wspieram polskie!
A co do przepisu, który Wam polecam, to przepis na „Jabłecznik po włosku” pochodzący z książki „Lubię” Moniki i Jana Pawlaków. Pewnie wielu Poznaniaków kojarzy La Ruinę i Raj, dwie knajpki na poznańskiej Śródce założone właśnie przez nich, które, moim skromnym zdaniem, przyczyniły się do rozkwitu tej części Poznania, która wcześniej omijana była szerokim łukiem. I chociaż dzisiaj knajpek tych już nie ma, właściciele prowadzą knajpę Sex w Kopenhadze, Śródka ma się dobrze, to przepis na jabłecznik pozostał.
  • 1 kg lub nieco więcej jabłek
  • 200 g mąki (u nas biała orkiszowa)
  • 160 g cukru (u nas trzcinowy)
  • 150 g masła
  • 4 jajka
  • 60 ml mleka (u nas napój owsiany)
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia (polecam bio z kamieniem winnym)
  • 1 cytryna
  • szczypta soli
  • ekstrakt z wanilii lub laska wanilii

Przygotowanie

Rozpuściłam masło i odstawiłam do przestudzenia. W tym czasie obrałam jabłka, pokroiłam je na cienkie plasterki i skropiłam sokiem z cytryny. Do misy miksera wbiłam jaja, dodałam cukier, ekstrakt z wanilii i sól (można dodać startą skórkę z cytryny, ale moja rodzina niestety tego nie lubi). Ubijałam, aż masa stała się puszysta. Następnie, dosypywałam stopniowo mąkę z proszkiem do pieczenia i dolewałam napój owsiany, ale całość mieszałam za pomocą trzepaczki a nie miksera. Następnie dodałam roztopione masło, ponownie wymieszałam i na końcu dodałam jabłka. Całość delikatnie wymieszałam łyżką. Przelałam masę do wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy i wstawiłam do nagrzanego na termoobiegu piekarnika, rozgrzanego do 180 stopni. Po 40 minutach przykryłam folia aluminiową, żeby się za bardzo nie przypiekło, pozostawiłam jeszcze około 20 minut. Po wyłączeniu piekarnika, pozostawiłam w nim ciasto przez kolejne 15 minut. Po przestudzeniu posypałam cukrem pudrem.
 

Nalewka cytrynowa na miodzie

Czas przygotowania: ok. 30 min., czas gotowania: 1,5 h

Nalewka cytrynowa na miodzie

Czas przygotowania: ok. 30 min., czas gotowania: 1,5 h

Jesień i zima to dla mnie czas nalewek, uwielbiam domowe, a najbardziej robione przez Wojtka, mojego kuzyna, który jest nalewkowym mistrzem. Sama robię od czasu do czasu, mam jeszcze w słoju orzechówkę z zeszłego roku, która czeka na rozlanie. Miałam na ten sezon w planach malinówkę, ale chyba przegapiłam czas malin i już nie zdążę. Zrobiłam za to po raz pierwszy cytrynówkę na miodzie i jest obłędna, a jej ogromną zaletą jest to, że jest gotowa do picia natychmiast, nie trzeba czekać aż dojrzeje. Zrobiłam ją na trzy dni przed wycieczką, na którą wyjechałam z moją klasą 4F z liceum i naszym Wychowawcą 30 lat po maturze. Już w autokarze do Szklarskiej Poręby została wypita, żeby nam się dobrze wchodziło na Halę Szrenicką. Inne nalewki, zabrane przez dziewczyny sprawdziły nam się bardzo, gdy dopadła nas ulewa, przemokliśmy i zmarzliśmy. Naprawdę nas rozgrzały, co w kontekście nadchodzącej zimy może być bardzo przydatne. Róbcie nalewki!
A za przepis na tę nalewkę dziękuję Magdzie, u której piłam ją po raz pierwszy i od pierwszego łyka wiedziałam, że muszę ją zrobić.
  • 10 cytryn, najlepiej bio
  • 0,5 l spirytusu
  • miód do smaku, u mnie było to ponad 0,5 litra

Przygotowanie

Kupiłam cytryny bio z nadzieją, że są mniej pryskane i umyłam je dokładnie płynem do naczyń. Przekroiłam i wycisnęłam ze wszystkich sok. Skórki pokroiłam w ten sposób, że każdą połówkę pocięłam na 4 części. Wrzuciłam wszystkie do garnka, zalałam zimną wodą (niecały litr) i gotowałam na małym ogniu przez półtorej godziny. Odcedziłam, wyrzuciłam skórki i przestudziłam, żeby płyn był letni. Połączyłam z sokiem wyciśniętym z cytryn, spirytusem (możecie wlać go mniej, zależy jaką moc nalewki lubicie) i zaczęłam doprawiać miodem. Ponieważ sok był mocno kwaśny z cytryn i mocno gorzki od gotowania skórek, to musiałam dolać bardzo dużo miodu, żeby uzyskać smak, na jakim mi zależało. Trzeba kombinować: można dodać mniej spirytusu, można ugotować mniej skórek, żeby było mnie goryczy, można też wcisnąć sok z kilku pomarańczy, żeby było słodsze i łagodniejsze. Można także dodać świeży imbir, żeby nalewka była bardziej rozgrzewająca. Co kto lubi. Na zdrowie!
 

Marchewka do obiadu

Czas przygotowania: ok. 10 min., czas gotowania: ok. 15 min.

Marchewka do obiadu

Czas przygotowania: ok. 10 min., czas gotowania: ok. 15 min.

Miałam ostatnio ochotę na taką najzwyklejszą gotowaną marchewkę, taką od groszku, ale zdałam sobie sprawę, że nigdy takiej nie robiłam i nie do końca wiem jak się ją robi. Chyba trzeba robić zasmażkę, a to jakoś mnie nie przekonuję, więc ostatecznie zrobiłam po swojemu. Marchewka dobrze mi gra z imbirem i miodem, więc tego właśnie użyłam. Do obiadu jak znalazł.
  • kilka marchewek
  • kawałek imbiru
  • miód
  • masło klarowane
  • tymianek (świeży lub suszony)
  • sól, pieprz

Przygotowanie

Marchewki umyć, obrać, pokroić w plasterki, półplasterki lub kostkę, imbir pokroić na kawałeczki. Rozgrzać garnek, wrzucić tam kawałek klarowanego masła. Gdy się roztopi, wrzucić marchewkę i imbir. Smażyć kilka minut mieszając, dodać trochę wody, sól, pieprz i tymianek, dusić pod pokrywką. Uważać, żeby się nie przypaliło, w razie potrzeby dodać trochę wody. Gotować do momentu, aż marchew będzie miękawa, ale nie rozgotowana. Dodać miodu do smaku, można też wcisnąć kilka kropli soku z cytryny.
 

Pieczony kalafior

Czas przygotowania: ok. 20 min., czas zapiekania: około godziny

Pieczony kalafior

Czas przygotowania: ok. 20 min., czas zapiekania: około godziny

Niewielu warzyw nie lubię, ale brokuł i kalafior należały do tych, za którymi nie przepadałam. Brokułów nie znoszę do dzisiaj, nie jem i nie wydaje mi się, by coś miało zmienić ten stan rzeczy. Kalafior smakował mi tylko w warzywnym curry w towarzystwie ziemniaków i fasolki szparagowej i to było na tyle. Ten stan zmienił przepis na pieczony kalafior, który znalazłam w książce „Prosto” Ottolenghi. Już o tym kiedyś pisałam, ale powtórzę: ta książka to majstersztyk, przepisy są fantastyczne (i serio proste), a facet jest kulinarnym geniuszem. Trzy podstawowe produkty takie jak masło, oliwa i sól oraz sposób przygotowania czyli pieczenie sprawiły, że nieciekawy kalafior powalił mnie smakiem. Co więcej, moja rodzina podziela ten entuzjazm i podany do obiadu, znika zawsze w całości.
Podaję przepis dokładnie według książki, chociaż robię wszystko „na oko”.
  • kalafior z liśćmi
  • 45 g miękkiego masła
  • 2 łyżki oliwy
  • sól

Przygotowanie

Myję i osuszam kalafior, odcinam brzydkie liście. Wkładam kalafior do większego garnka „głową w dół”, dolewam zimną wodę w takiej ilości, żeby go przykrył. Wyciągam kalafior, gotuję wodę, solę i gdy woda zawrze, delikatnie wkładam go ponownie. Od zawrzenia, gotuję 6 minut. Wyciągam go delikatnie łyżką cedzakową i układam na sicie do odsączenia i ostudzenia. Gdy przestygnie, nacieram go masłem wymieszanym z oliwą za pomocą dłoni, solę (w przepisie jest sól w płatkach, ja używam zwykłej). Wkładam do żaroodpornego naczynia i wsuwam do piekarnika rozgrzanego do 170 stopni. Piekę około godziny ( w przepisie oryginalnym 1,5 – 2, ale u mnie by się spalił, trzeba pilnować czasu), co jakiś czas polewam sokami, które puścił.
 

Kompot na jesień

Czas przygotowania: 10 min., czas gotowania: 60 min.

Kompot na jesień

Czas przygotowania: 10 min., czas gotowania: 60 min.

O kompotach już kiedyś pisałam, ale dawno. Zamieściłam także dwa przepisy na kompot i także to było dawno, ale wracam do tematu, bo wczoraj ktoś mnie poprosił o przepis ze zdjęcia na fb. Oczywiście zaraz go podam, ale chciałam napisać słów kilka o kompotach. Z dzieciństwa pamiętam kompoty, które podawało się jako zwieńczenie obiadu, najczęściej niedzielnego. Były bardzo słodkie, dość gęste, podawane z owocami, taki trochę deser. Najbardziej lubiłam wiśniowe i gruszkowe. Na lata o nich zapomniałam, ale od mniej więcej 10 lat gotuję kompot co dwa dni i robię to przez cały rok. To mój podstawowy napój, nic tak mnie nie nawadnia i nie gasi pragnienia. Latem piję je w temperaturze pokojowej, w zimnych miesiącach ciepłe. Korzystam z tych owoców, które przynosi natura. Już w marcu zaczyna się sezon na rabarbar, co po miesiącach picia kompotów jabłkowych jest miłą odmianą. Później zaczynają się truskawki, potem wchodzą morele, maliny, borówki i brzoskwinie. Jesienią zaczyna się sezon na gruszki, śliwki i oczywiście jabłka. Lubię mieszać owoce, wszystko wrzucam oczywiście „na oko”. Od pewnego czasu zawsze dodaję garść owoców goi i szczyptę soli. Gdy widzę, że owoce są niedojrzałe i przez to kwaśne, dorzucam kilka suszonych fig, daktyli czy moreli. Jedynie przy kompotach z rabarbaru dorzucam cukier, bo bez tego jest zbyt kwaśny. Jesienią lubię dorzucić kilka goździków, jeśli lubicie, to możecie dodać kawałek świeżego imbiru, kilka strączków kardamonu czy laskę cynamonu. Gotuję dobrą godzinę na małym ogniu i czekam aż kompot przestygnie, bo dopiero wtedy wychodzi całe bogactwo smaków. A co z owocami? Ja je po prostu wyrzucam na kompost, bo wszystko co najlepsze zostało w napoju.
  • około ½ kg dojrzałych słodkich śliwek
  • garść borówek
  • garść polskich winogron
  • garść owoców goi
  • szczypta soli
  • kilka goździków

Przygotowanie

Owoce umyć, ze śliwek wykroić pestki i wszystko wrzucić do 3-4 litrowego garnka. Dorzucić goi, goździki i sól, zalać zimną wodą. Gotować na małym ogniu przynajmniej godzinę. Pić po przestudzeniu, gdy uwolnią się wszystkie aromaty. W zimnych porach roku najlepiej pić nieco podgrzane.
 

Racuchy śniadaniowe

Czas przygotowania: ok. 25 min., czas oczekiwania: około godziny

Racuchy śniadaniowe

Czas przygotowania: ok. 25 min., czas oczekiwania: około godziny

W tym roku lato odeszło jakoś tak nagle i szybko ustąpiło miejsca chłodnej jesieni. Poranki i wieczory są zimne, dzisiaj po raz pierwszy ubrałam czapkę na poranny spacer z psami i był to bardzo dobry pomysł. Nie narzekam, nie tęsknię za upałem, bardzo lubię ten czas w roku. Uwielbiam lato, słońce, wakacje, możliwość spania do późna, ale po kilku takich tygodniach cieszy mnie powrót do szkolnej rutyny, chociaż od września dotyczy ona tylko Antka. Maja ma jeszcze dwa tygodnie swoich najdłuższych wakacji i zaczyna kolejny rozdział życia, przed Łukaszem ostatni rok studiowania. Od 2013 roku, w którym założyłam Dziękuję nie gotuję, Ekipa nieco wydoroślała i troszkę nam się w domu skurczyła, ale na szczęście często wpada i zasiadamy do stołu w komplecie albo nawet w nieco większym gronie. Staram się wtedy gotować ich ulubione dania, żeby było „jak u mamy”. Mijający weekend taki właśnie był, a wraz z nim pyszne orkiszowe racuchy, które zrobiłam z jabłkami i brzoskwiniami. Można oczywiście użyć mąki pszennej, można dorzucić inne owoce, teraz załapiecie się jeszcze na borówki, maliny, śliwki czy gruszki. Przepis, sprawdzony już wielokrotnie, pochodzi z książki „O jabłkach” Elizy Mórawskiej, która nie tylko zawiera świetne propozycje potraw, ale jest tak pięknie wydana, że lubię ją przeglądać dla samej przyjemności.
  • 250 g białej mąki (orkiszowa/ pszenna)
  • 20 g świeżych drożdży
  • 250 ml napoju owsianego/ mleka, ciepłego
  • 2 jajka
  • 20 g roztopionego i przestudzonego masła
  • szczypta soli
  • wybrane owoce (większe typu jabłka czy brzoskwinie pokrojone w kostkę)

Przygotowanie

Do miski wsypujemy mąkę, w której robimy dołek, do którego wkruszamy drożdże i wlewamy trochę napoje owsianego/ mleka. Nakrywamy ręcznikiem i czekamy kilka minut, żeby drożdże ruszyły. W międzyczasie ubijamy jajka z roztopionym i przestudzonym masłem, resztą napoju/ mleka i solą. Robię to za pomocą ręcznej trzepaczki. Następnie, także trzepaczką mieszamy masę z mąką, żeby składniki się połączyły do uzyskania gęstego, klejącego ciasta. Przykrywamy na mniej więcej godzinę, żeby ciasto urosło. Latem, gdy jest gorąco, nakrywam miskę zwykłym ręcznikiem, w zimniejszych miesiącach używam folii, bo szybciej rośnie. Po wyrośnięciu dorzucamy wybrane owoce, delikatnie mieszamy i smażymy na rozgrzanej patelni na wybranym tłuszczu, ja najchętniej używam masła klarowanego. Odsączamy racuchy na ręczniku papierowym i podajemy posypane cukrem pudrem albo polane syropem klonowym/ miodem.
 

Mini galette z pomarańczowym serem i rabarbarem

Czas przygotowania: ok. 20 min., czas pieczenia: ok. 30-35 min.

Mini galette z pomarańczowym serem i rabarbarem

Czas przygotowania: ok. 20 min., czas pieczenia: ok. 30-35 min.

4 maja zawiozłam Maję na pierwszy egzamin maturalny. Nastawiłyśmy wspólnie kilka budzików, bo obie denerwowałyśmy się, że możemy zaspać. Dla mnie był to jedyny powód stresu, Maja miała ich nieco więcej. Na szczęście obudziłyśmy się na czas (ja chyba nawet dwie godziny przed) i ruszyłyśmy do Poznania. Opowiadałam Córce o mojej maturze, o tym jak dobrze wspominam tamten czas, jaką przyjazną i pełną wsparcia atmosferę stworzyli nam nasi nauczyciele, jak nam podpowiadali w jaki sposób obliczyć zadania z matmy, pokazywali błędy ortograficzne w rozprawkach, żebyśmy mogli je poprawić, jak nie zauważali koleżeńskiej współpracy. Także o tym, że każdy z nas otrzymał pyszną kanapkę ze świeżutkiej bułki, chyba z jajkiem i sałatą. Czas liceum był najlepszym w mojej edukacji, miałam super klasę, świetnego wychowawcę i ekstra nauczycieli, trafiłam w dziesiątkę. Takie to wspominki wypłynęły w drodze na maturę, a potem jeszcze wspominałam sobie z łezką w oku tamten czas siedząc w „Świętym” na Jeżycach i odświeżając co chwilę wiadomości w oczekiwaniu na maturalne przecieki, a później na oficjalne tematy. I, zmierzając już do końca, jadłam przepyszne galette z rabarbarem, które mnie zainspirowało, stąd ten przepis. Póki rabarbarowy sezon w pełni, polecam.
    Na ciasto
  • 2,5 szklanki mąki (u nas orkiszowa)
  • ¼ łyżeczki soli
  • 3 łyżki cukru
  • 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • ½ – 1 szklanki śmietany szczecineckiej 18% (kwaśnej, gęstej)
  • 2 żółtka
  • 2 łyżki bardzo zimnej wody
  • 3 łyżeczki octu jabłkowego lub winnego
  • Na nadzienie

  • ½ kostki sera twarogowego (tłustego lub śmietankowego)
  • 1 pomarańcza
  • 3 – 4 gałązki rabarbaru
  • 3 – 4 łyżki cukru

Przygotowanie

Ze wszystkich składników zagnieść ciasto, dodając tyle śmietany, żeby się wszystkie składniki pozlepiały. Zawinąć je w folię i schłodzić w lodówce. W tym czasie serek podusić widelcem, dodać do niego skórkę z pomarańczy (dodałam z około połowy). Sok wycisnąć do garnka, dodać cukier i pokrojone kawałki rabarbaru (wcześniej obrać gałęzie). Gotować kilka minut, żeby był miękki, przestudzić (sok zlać, najlepiej wypić, bo jest pyszny). Ciasto wyjąć z lodówki, jeśli się lepi, podsypać mąką. Podzielić na 7-8 części, z każdej zrobić placek, nie za cienki. Na środku rozłożyć serek, na to położyć rabarbar. Zwinąć brzegi zostawiając dziurkę na środku. Można posypać wierzch cukrem, użyłam trzcinowego w grubych kryształach. Piec około 30 – 35 minut w temperaturze 200 stopni.